30 sie 2016

16. Piękne złudzenie [HG/RW]

To jest najkrótsza miniaturka, jaką kiedykolwiek napisałam. Aż sama jestem zdziwiona. Czy jestem z niej dumna? Nie, w życiu. Praktycznie to ona nie ma sensu, przysięgam, że bym jej nie napisała! Ale prześladowała mnie, ten pomysł się gnieździł i blokował inne, więc musiałam go napisać. Ale podoba mi się tytuł. Piękne złudzenie. Niby okrutna prawda jest lepsza niż piękne kłamstwo, ale jednak jest się szczęśliwszym w kłamstwie, jeśli jest korzystniejsze niż prawda.
Romione? Obiecałam sobie, że nigdy nie napiszę miniaturki z tą parą, bo jej po prostu nie uznaję ;D Nigdy nie czytałam o nich, bo są nudni, nie wiem skąd mi się wziął ten pomysł, ale się nie obrażę, jak nikt tego nie przeczyta xD sama bym nie przeczytała, gdybym weszła na bloga i zobaczyła tą parę ;D
Ale jeśli ktoś jednak lubi Romione to standardowo….
Zapraszam do czytania! :)
__________

Uśmiechnęłam się wtulając w ciepłe ramiona mojego męża. Westchnęłam głęboko, wdychając jego zapach. Czułam się błogo i bezpiecznie. Byłam po prostu szczęśliwa. Mój uśmiech poszerzył się, kiedy wyczułam, że Ron gładzi mnie po włosach, z których niejednokrotnie wyśmiewał się w szkole. Gdyby ktoś powiedział na pierwszym roku, że będziemy małżeństwem z dwójką dzieci, nie uwierzyłabym mu. Cóż, pewnie bym tą osobę zbeształa za tak absurdalne żarty.
- O czym myślisz? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Czy on zdawał sobie sprawę, jak działa na mnie jego głos? Chyba nie. Ale może to i lepiej? Miękłabym na każdą jego prośbę wyszeptaną tuż do mojego ucha
- O nas – przyznałam podnosząc głowę i patrząc mu w oczy. Zmężniał, ale ja wciąż widziałam w nim tego nieporadnego rudzielca uciekającego z krzykiem przed pająkami. Ważne, że był moim nieporadnym rudzielcem.
- Zaciekawiłaś mnie, rozwiń tę myśl – powiedział zaciekawiony. Przed odpowiedzią uratowały mnie krzyki naszych pociech.
- Dobrze, że jesteśmy daleko od miasta, bo od tych krzyków już dawno pukaliby do nas aurorzy – powiedziałam rozbawiona patrząc na siedmioletnią Rose i pięcioletniego Hugo.
- To nie byłby pierwszy raz. Niech się wykrzyczą, może pójdą wcześniej spać. A wtedy mogłabyś odpowiedzieć na pytanie, co takiego o nas myślałaś – zamruczał mi do ucha, a na moim ciele od razu pojawiła się gęsia skórka. Zaśmiał się, jakby wiedział, jak na mnie działa. Może naprawdę tak było.
- Co to takiego? – zapytałam zaniepokojona rozglądając się. Wszędzie roznosił się irytujący dźwięk, którego nie potrafiłam zlokalizować. Przecież byliśmy na łące, wokół nas nic nie było – Ron? – spojrzałam pytająco na męża, który smutny spojrzał mi w oczy.
- Czas się obudzić Miona – wyszeptał.
******
Otworzyłam szeroko oczy, siadając na łóżku cała spocona. Spojrzenie skierowałam na budzik, który wydawał ten irytujący dźwięk. Wyłączyłam go i odgarnęłam mokre od potu włosy z czoła. Pora wrócić do rzeczywistości, której nienawidziłam. Wstałam z łóżka, wzięłam z szafy ubranie na dziś i wyszłam z sypialni kierując się do łazienki. Przystanęłam, jak co rano, przy drzwiach z napisem „Rose”. Tuż obok były drzwi z napisem „Hugo”. Podeszłam do pierwszych drzwi łapiąc za klamkę. Serce stanęło mi na moment, po czym ruszyło ze zdwojoną siłą. W uszach słyszałam jego dudnienie, nie było to przyjemne uczucie. Mimo, że byłam gryfonką to stchórzyłam. Nie dałam rady otworzyć tych drzwi. Spojrzałam na wejście do drugiego pokoju, szybko je minęłam i zatrzasnęłam się w łazience ciężko dysząc. Oparłam się dłońmi o umywalkę i niechętnie spojrzałam w lustro. Czerwone oczy, sińce pod oczami, wychudzona twarz. Z niesmakiem odwróciłam wzrok, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Nie myślałam, nie śpiewałam. Po prostu się umyłam, patrząc bezmyślnie w szampon na półeczce. Na myśl o czekającym mnie dniu robiło mi się niedobrze. Chciałam wrócić do łóżka i znów zasnąć. Znów zobaczyć męża i dzieci. Szybko wyszłam spod prysznica wycierając się i ubierając. Nie mogłam o nich myśleć. Minął rok, pieniądze się kończyły, musiałam wrócić do pracy. Nie miałam wyboru.
- Dasz radę Weasley – szepnęłam do siebie i teleportowałam się do pracy.
******
Miałam dosyć tych ciekawskich spojrzeń, współczujących uśmiechów i szeptów za moimi plecami. Czy oni myślą, że jestem tak głupia, iż nie wiem, że o mnie mówią? To nie mnie brak rozumu tylko im. Wszyscy są idiotami. Nie mają pojęcia co przeżywam. Myślą, że skoro minął rok to powinnam zacząć się uśmiechać, żyć własnym życiem, być szczęśliwa. A to przecież jest niemożliwe. Moje szczęście odeszło i już nigdy nie wróci. Dlaczego nie mogą tego pojąć?
- Jak pierwszy dzień po powrocie? – nie, tylko nie on. Harry. Z niechęcią spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.
- Tak, jak się tego spodziewałam – powiedziałam oschle, zbierając swoje rzeczy. Nareszcie koniec. Mogę wrócić do domu, zażyć eliksir nasenny i oddać się w objęcia Morfeusza. I znów ich zobaczę, całą trójkę. Ulepszenie eliksiru słodkiego snu było najlepszym co zdarzyło mi się w tym roku. Zasypiałam, ale mogłam śnić. To było niczym dar.
- Ginny zaprasza na kolację. Dzieciaki też się za tobą stęskniły – powiedział niepewnie, jakby z obawą. I dobrze wiem, czego się boi. Pamiętam mój wybuch parę miesięcy temu. Moją złość, gdy krzyczałam, że to niesprawiedliwe. Dlaczego ja straciłam ukochaną osobę i moje dzieci, podczas gdy oni wciąż byli szczęśliwi?
- Nie mam ochoty, chcę tylko wrócić do domu – warknęłam. Cholera, nie chciałam warknąć. Chciałam to powiedzieć spokojnie, wiem, że wtedy dałby mi spokój.
- Miona nie możesz tak żyć – powiedział ostro. On chyba nie jest poważny. Jak śmie mówić mi, jak mogę, a nie mogę, żyć?!
- Wytłumaczysz mi dlaczego? – wysyczałam patrząc na niego z nienawiścią. Nie mogłam powstrzymać tego, co do niego teraz czuję.
- To niezdrowe – powiedział podchodząc do mnie.
- Nawet nie próbuj mnie dotykać! – wrzasnęłam. Stanął momentalnie w miejscu. W jego oczach widziałam ból, ale nie był tak silny, jak mój.
- Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? – zapytał cicho. Westchnęłam głęboko, starając się powstrzymać płacz. Zbyt wiele łez wylałam przez ostatnie miesiące.
- Uratowałeś swoje dzieci, a moją rodzinę zostawiłeś na śmierć – powiedziałam z nienawiścią. Złość była lepsza od smutku i płaczu.
- Wiesz, że to nie jest takie proste! To nie był zwykły pożar, nie mogłem ugasić ognia, ktoś musiał rzucić jakieś zaklęcie! – powiedział zrozpaczony.
- Tak, tak z pewnością było. A ty wyniosłeś z tego pożaru swoje dzieci skazując moje na śmierć. Rona także – powiedziałam ostro. Może byłam niesprawiedliwa? Ja też wyniosłabym najpierw moje dzieci. Ale to nieważne! Morderca gnije w Azkabanie, nie miałam szansy powiedzieć mu co czuję. Wiem, że postępuje niesprawiedliwie, ale swoją złość wolałam przekierować na Harrego, niż dusić ją w sobie. Wiem, że sprawiam mu tym ból, ale to jedyne co mogę zrobić, aby się kompletnie nie załamać.
- Nie wiedziałem, że zemdlał, dopiero kiedy usłyszałem krzyki, chciałem wbiec znowu, ale budynek się zawalił… - powiedział. Zatrzasnęłam z hukiem książkę.
- Idę do domu, pozdrów Ginny i dzieci – powiedziałam wypranym z emocji głosem. Nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową w geście zgody. Nie czekając na więcej, teleportowałam się.
******
- Rose, Hugo, nie kłóćcie się o taką drobnostkę – skarciłam delikatnie dzieci.
- Ale mamo, ona mówi, że nie mogę latać na miotle, bo jestem za mały! A w moim wieku już latała z tatą! – powiedział zasmucony Hugo.  Spojrzałam na Rona, leżącego na kocu. Pogoda wciąż dopisywała na piknik. Uśmiechnął się, wstał z koca i podszedł do nas, kucając przy Hugo.
- Obiecuję ci, że jeszcze dziś polatamy, ale na razie bawcie się razem na ziemi, a ja porozmawiam z mamą – powiedział beztrosko. Uwielbiałam go w takim wydaniu. Dzieci, z początku niechętne, już razem goniły się po polanie.
- Nie możesz wciąż tego robić – powiedział tuląc mnie od tyłu i kładąc głowę na moim ramieniu.
- Czego? – zapytałam zdezorientowana trzymając jedną rękę na jego dłoniach obejmujących mnie, a drugą wplotłam w jego rude włosy.
- Przychodzić tu. Wiesz, że to nie jest prawdziwe – powiedział odwracając mnie do siebie. Nie, tylko nie to. Nie tu, nie w jedynym miejscu, czasie, kiedy jestem szczęśliwa.
- Nie psuj tego – wyszeptałam błagalnie.
- Jestem wytworem twojej wyobraźni, Miona. Tutaj obchodziliśmy trzecie urodziny Rose, wtedy też Hugo postawił swoje pierwsze kroki. Rozumiem, dlaczego wybrałaś to miejsce, dlaczego tu jesteśmy, ale nic z tego nie jest realne – powiedział patrząc mi w oczy.
- Chcę po prostu z wami być – szepnęłam ze łzami w oczach.
- Oni odeszli. Ron, Rose i Hugo. Nie ma ich już od roku – powiedział kręcąc głową.
- I chciałam do nich dołączyć, ale wiem, że Ron by mi tego nie wybaczył. Nie chciałby tego – załkałam wtulając się w niego.
- To prawda. Musisz zacząć żyć – szepnął słowa, których nienawidzę. Wiedziałam, że ma racje, ale nie wiedziałam, czy dam radę to zrobić. 
******
Otworzyłam oczy, patrząc tempo w sufit. Słowa Rona ze snu wciąż dźwięczały mi w głowie. Oni nie byli prawdziwi. Mój mąż zginął w pożarze domu rok temu. Wraz z nim były nasze dzieci, Rose i Hugo. Ich ciała doszczętnie spłonęły, na cmentarzu pochowane zostały puste trumny. Byłam wtedy na zakupach wraz z Ginny. Nie miałam szansy się z nimi pożegnać. Nie pamiętałam mojej ostatniej rozmowy z rodziną. Ilekroć próbowałam sobie ją przypomnieć, moje ostatnie słowa skierowane do męża czy dzieci, nic mi nie wychodziło. W głowie miałam pustkę. Przez ten czas zapomniałam zapach moich dzieci. Zapomniałam, którego ząbka nie miał Hugo. Prawy na górze, lewy na dole? A Rose wolała warkocz czy kłos? Sama się czesała, nigdy nie zwróciłam na to uwagi. No i jaką drużynę quidditcha wolał Ron? Tyle razy oglądał mecze, tyle razy mi o nich opowiadał, ale zwyczajnie mnie to nie interesowało. Teraz oddałabym wszystko, aby tylko wysłuchać jego narzekania na przegraną jego ulubionej drużyny. Spojrzałam na szafkę nocną i otworzyłam ją patrząc na mój zapas eliksiru nasennego. Gdyby tylko zwiększyć dawkę to już nigdy bym się nie wybudziła. Ron nie pochwalałby tego, ale to chyba lepsze od samobójstwa. Prawda?
******
Znów znajdowałam się na polanie. Znowu widziałam moje dzieci, zajadające się ukradkiem, ciasteczkami. Było tak samo, jak przez wiele nocy, tyle, że tym razem, sen miał być wieczny.
- Źle zrobiłaś – powiedział obejmując mnie od tyłu. Och Ron, wiem, że nie jesteś prawdziwy, ale mimo to czuję się szczęśliwa.

- Wolę żyć w pięknym złudzeniu niż ponurej rzeczywistości – wyszeptałam opierając się o jego tors. Nic nie odpowiedział, ale wyczułam, że się uśmiecha, podobnie jak ja…

2 komentarze:

  1. Piękne. Aż łzy poleciały mi z oczu. Też nie pochwalam tego paringu, ale twoje opowiadanie jest po prostu przepiękne. Wzruszające, i mówiące o tym jaki straszne może być prawdziwe życie, jaki los potrafi być okrutny. To opowiadanie jest po prostu prawdziwe. Zapraszam na mojego bloga: www.lilypoter.blogspot.com
    Pozdrawiam,
    Lunatyczka
    PS: Jeszcze raz: Piękne!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow... nie lubię tego paringu, ale przemogłam się i nie żałuje. Bardzo się wzruszyłam. Przepiękna <3. Czekam na coś nowego, już się doczekać nie mogę :P
    Pozdrawiam
    BellatriX

    OdpowiedzUsuń