To jest najkrótsza miniaturka, jaką kiedykolwiek napisałam.
Aż sama jestem zdziwiona. Czy jestem z niej dumna? Nie, w życiu. Praktycznie to
ona nie ma sensu, przysięgam, że bym jej nie napisała! Ale prześladowała mnie,
ten pomysł się gnieździł i blokował inne, więc musiałam go napisać. Ale podoba
mi się tytuł. Piękne złudzenie. Niby okrutna prawda jest lepsza niż piękne
kłamstwo, ale jednak jest się szczęśliwszym w kłamstwie, jeśli jest
korzystniejsze niż prawda.
Romione? Obiecałam sobie, że nigdy nie napiszę miniaturki z
tą parą, bo jej po prostu nie uznaję ;D Nigdy nie czytałam o nich, bo są nudni,
nie wiem skąd mi się wziął ten pomysł, ale się nie obrażę, jak nikt tego nie
przeczyta xD sama bym nie przeczytała, gdybym weszła na bloga i zobaczyła tą
parę ;D
Ale jeśli ktoś jednak lubi Romione to standardowo….
Zapraszam do czytania! :)
__________
Uśmiechnęłam się wtulając w ciepłe ramiona mojego męża.
Westchnęłam głęboko, wdychając jego zapach. Czułam się błogo i bezpiecznie.
Byłam po prostu szczęśliwa. Mój uśmiech poszerzył się, kiedy wyczułam, że Ron
gładzi mnie po włosach, z których niejednokrotnie wyśmiewał się w szkole. Gdyby
ktoś powiedział na pierwszym roku, że będziemy małżeństwem z dwójką dzieci, nie
uwierzyłabym mu. Cóż, pewnie bym tą osobę zbeształa za tak absurdalne żarty.
- O czym myślisz? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Czy on
zdawał sobie sprawę, jak działa na mnie jego głos? Chyba nie. Ale może to i
lepiej? Miękłabym na każdą jego prośbę wyszeptaną tuż do mojego ucha
- O nas – przyznałam podnosząc głowę i patrząc mu w oczy.
Zmężniał, ale ja wciąż widziałam w nim tego nieporadnego rudzielca uciekającego
z krzykiem przed pająkami. Ważne, że był moim nieporadnym rudzielcem.
- Zaciekawiłaś mnie, rozwiń tę myśl – powiedział
zaciekawiony. Przed odpowiedzią uratowały mnie krzyki naszych pociech.
- Dobrze, że jesteśmy daleko od miasta, bo od tych krzyków
już dawno pukaliby do nas aurorzy – powiedziałam rozbawiona patrząc na
siedmioletnią Rose i pięcioletniego Hugo.
- To nie byłby pierwszy raz. Niech się wykrzyczą, może pójdą
wcześniej spać. A wtedy mogłabyś odpowiedzieć na pytanie, co takiego o nas
myślałaś – zamruczał mi do ucha, a na moim ciele od razu pojawiła się gęsia
skórka. Zaśmiał się, jakby wiedział, jak na mnie działa. Może naprawdę tak
było.
- Co to takiego? – zapytałam zaniepokojona rozglądając się.
Wszędzie roznosił się irytujący dźwięk, którego nie potrafiłam zlokalizować.
Przecież byliśmy na łące, wokół nas nic nie było – Ron? – spojrzałam pytająco
na męża, który smutny spojrzał mi w oczy.
- Czas się obudzić Miona – wyszeptał.
******
Otworzyłam szeroko oczy, siadając na łóżku cała spocona.
Spojrzenie skierowałam na budzik, który wydawał ten irytujący dźwięk.
Wyłączyłam go i odgarnęłam mokre od potu włosy z czoła. Pora wrócić do
rzeczywistości, której nienawidziłam. Wstałam z łóżka, wzięłam z szafy ubranie
na dziś i wyszłam z sypialni kierując się do łazienki. Przystanęłam, jak co
rano, przy drzwiach z napisem „Rose”. Tuż obok były drzwi z napisem „Hugo”.
Podeszłam do pierwszych drzwi łapiąc za klamkę. Serce stanęło mi na moment, po
czym ruszyło ze zdwojoną siłą. W uszach słyszałam jego dudnienie, nie było to
przyjemne uczucie. Mimo, że byłam gryfonką to stchórzyłam. Nie dałam rady
otworzyć tych drzwi. Spojrzałam na wejście do drugiego pokoju, szybko je
minęłam i zatrzasnęłam się w łazience ciężko dysząc. Oparłam się dłońmi o umywalkę
i niechętnie spojrzałam w lustro. Czerwone oczy, sińce pod oczami, wychudzona
twarz. Z niesmakiem odwróciłam wzrok, rozebrałam się i weszłam pod prysznic.
Nie myślałam, nie śpiewałam. Po prostu się umyłam, patrząc bezmyślnie w szampon
na półeczce. Na myśl o czekającym mnie dniu robiło mi się niedobrze. Chciałam
wrócić do łóżka i znów zasnąć. Znów zobaczyć męża i dzieci. Szybko wyszłam spod
prysznica wycierając się i ubierając. Nie mogłam o nich myśleć. Minął rok,
pieniądze się kończyły, musiałam wrócić do pracy. Nie miałam wyboru.
- Dasz radę Weasley – szepnęłam do siebie i teleportowałam
się do pracy.
******
Miałam dosyć tych ciekawskich spojrzeń, współczujących
uśmiechów i szeptów za moimi plecami. Czy oni myślą, że jestem tak głupia, iż
nie wiem, że o mnie mówią? To nie mnie brak rozumu tylko im. Wszyscy są
idiotami. Nie mają pojęcia co przeżywam. Myślą, że skoro minął rok to powinnam
zacząć się uśmiechać, żyć własnym życiem, być szczęśliwa. A to przecież jest
niemożliwe. Moje szczęście odeszło i już nigdy nie wróci. Dlaczego nie mogą
tego pojąć?
- Jak pierwszy dzień po powrocie? – nie, tylko nie on.
Harry. Z niechęcią spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.
- Tak, jak się tego spodziewałam – powiedziałam oschle,
zbierając swoje rzeczy. Nareszcie koniec. Mogę wrócić do domu, zażyć eliksir
nasenny i oddać się w objęcia Morfeusza. I znów ich zobaczę, całą trójkę.
Ulepszenie eliksiru słodkiego snu było najlepszym co zdarzyło mi się w tym
roku. Zasypiałam, ale mogłam śnić. To było niczym dar.
- Ginny zaprasza na kolację. Dzieciaki też się za tobą
stęskniły – powiedział niepewnie, jakby z obawą. I dobrze wiem, czego się boi.
Pamiętam mój wybuch parę miesięcy temu. Moją złość, gdy krzyczałam, że to
niesprawiedliwe. Dlaczego ja straciłam ukochaną osobę i moje dzieci, podczas
gdy oni wciąż byli szczęśliwi?
- Nie mam ochoty, chcę tylko wrócić do domu – warknęłam.
Cholera, nie chciałam warknąć. Chciałam to powiedzieć spokojnie, wiem, że wtedy
dałby mi spokój.
- Miona nie możesz tak żyć – powiedział ostro. On chyba nie
jest poważny. Jak śmie mówić mi, jak mogę, a nie mogę, żyć?!
- Wytłumaczysz mi dlaczego? – wysyczałam patrząc na niego z
nienawiścią. Nie mogłam powstrzymać tego, co do niego teraz czuję.
- To niezdrowe – powiedział podchodząc do mnie.
- Nawet nie próbuj mnie dotykać! – wrzasnęłam. Stanął
momentalnie w miejscu. W jego oczach widziałam ból, ale nie był tak silny, jak
mój.
- Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? – zapytał cicho.
Westchnęłam głęboko, starając się powstrzymać płacz. Zbyt wiele łez wylałam przez
ostatnie miesiące.
- Uratowałeś swoje dzieci, a moją rodzinę zostawiłeś na
śmierć – powiedziałam z nienawiścią. Złość była lepsza od smutku i płaczu.
- Wiesz, że to nie jest takie proste! To nie był zwykły
pożar, nie mogłem ugasić ognia, ktoś musiał rzucić jakieś zaklęcie! –
powiedział zrozpaczony.
- Tak, tak z pewnością było. A ty wyniosłeś z tego pożaru
swoje dzieci skazując moje na śmierć. Rona także – powiedziałam ostro. Może
byłam niesprawiedliwa? Ja też wyniosłabym najpierw moje dzieci. Ale to
nieważne! Morderca gnije w Azkabanie, nie miałam szansy powiedzieć mu co czuję.
Wiem, że postępuje niesprawiedliwie, ale swoją złość wolałam przekierować na
Harrego, niż dusić ją w sobie. Wiem, że sprawiam mu tym ból, ale to jedyne co
mogę zrobić, aby się kompletnie nie załamać.
- Nie wiedziałem, że zemdlał, dopiero kiedy usłyszałem
krzyki, chciałem wbiec znowu, ale budynek się zawalił… - powiedział.
Zatrzasnęłam z hukiem książkę.
- Idę do domu, pozdrów Ginny i dzieci – powiedziałam
wypranym z emocji głosem. Nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową w geście
zgody. Nie czekając na więcej, teleportowałam się.
******
- Rose, Hugo, nie kłóćcie się o taką drobnostkę – skarciłam
delikatnie dzieci.
- Ale mamo, ona mówi, że nie mogę latać na miotle, bo jestem
za mały! A w moim wieku już latała z tatą! – powiedział zasmucony Hugo. Spojrzałam na Rona, leżącego na kocu. Pogoda
wciąż dopisywała na piknik. Uśmiechnął się, wstał z koca i podszedł do nas,
kucając przy Hugo.
- Obiecuję ci, że jeszcze dziś polatamy, ale na razie bawcie
się razem na ziemi, a ja porozmawiam z mamą – powiedział beztrosko. Uwielbiałam
go w takim wydaniu. Dzieci, z początku niechętne, już razem goniły się po
polanie.
- Nie możesz wciąż tego robić – powiedział tuląc mnie od
tyłu i kładąc głowę na moim ramieniu.
- Czego? – zapytałam zdezorientowana trzymając jedną rękę na
jego dłoniach obejmujących mnie, a drugą wplotłam w jego rude włosy.
- Przychodzić tu. Wiesz, że to nie jest prawdziwe –
powiedział odwracając mnie do siebie. Nie, tylko nie to. Nie tu, nie w jedynym
miejscu, czasie, kiedy jestem szczęśliwa.
- Nie psuj tego – wyszeptałam błagalnie.
- Jestem wytworem twojej wyobraźni, Miona. Tutaj
obchodziliśmy trzecie urodziny Rose, wtedy też Hugo postawił swoje pierwsze
kroki. Rozumiem, dlaczego wybrałaś to miejsce, dlaczego tu jesteśmy, ale nic z
tego nie jest realne – powiedział patrząc mi w oczy.
- Chcę po prostu z wami być – szepnęłam ze łzami w oczach.
- Oni odeszli. Ron, Rose i Hugo. Nie ma ich już od roku –
powiedział kręcąc głową.
- I chciałam do nich dołączyć, ale wiem, że Ron by mi tego nie
wybaczył. Nie chciałby tego – załkałam wtulając się w niego.
- To prawda. Musisz zacząć żyć – szepnął słowa, których
nienawidzę. Wiedziałam, że ma racje, ale nie wiedziałam, czy dam radę to
zrobić.
******
Otworzyłam oczy, patrząc tempo w sufit. Słowa Rona ze snu
wciąż dźwięczały mi w głowie. Oni nie byli prawdziwi. Mój mąż zginął w pożarze
domu rok temu. Wraz z nim były nasze dzieci, Rose i Hugo. Ich ciała doszczętnie
spłonęły, na cmentarzu pochowane zostały puste trumny. Byłam wtedy na zakupach
wraz z Ginny. Nie miałam szansy się z nimi pożegnać. Nie pamiętałam mojej
ostatniej rozmowy z rodziną. Ilekroć próbowałam sobie ją przypomnieć, moje
ostatnie słowa skierowane do męża czy dzieci, nic mi nie wychodziło. W głowie
miałam pustkę. Przez ten czas zapomniałam zapach moich dzieci. Zapomniałam,
którego ząbka nie miał Hugo. Prawy na górze, lewy na dole? A Rose wolała
warkocz czy kłos? Sama się czesała, nigdy nie zwróciłam na to uwagi. No i jaką
drużynę quidditcha wolał Ron? Tyle razy oglądał mecze, tyle razy mi o nich
opowiadał, ale zwyczajnie mnie to nie interesowało. Teraz oddałabym wszystko,
aby tylko wysłuchać jego narzekania na przegraną jego ulubionej drużyny.
Spojrzałam na szafkę nocną i otworzyłam ją patrząc na mój zapas eliksiru
nasennego. Gdyby tylko zwiększyć dawkę to już nigdy bym się nie wybudziła. Ron
nie pochwalałby tego, ale to chyba lepsze od samobójstwa. Prawda?
******
Znów znajdowałam się na polanie. Znowu widziałam moje
dzieci, zajadające się ukradkiem, ciasteczkami. Było tak samo, jak przez wiele
nocy, tyle, że tym razem, sen miał być wieczny.
- Źle zrobiłaś – powiedział obejmując mnie od tyłu. Och Ron,
wiem, że nie jesteś prawdziwy, ale mimo to czuję się szczęśliwa.
- Wolę żyć w pięknym złudzeniu niż ponurej rzeczywistości –
wyszeptałam opierając się o jego tors. Nic nie odpowiedział, ale wyczułam, że
się uśmiecha, podobnie jak ja…
Piękne. Aż łzy poleciały mi z oczu. Też nie pochwalam tego paringu, ale twoje opowiadanie jest po prostu przepiękne. Wzruszające, i mówiące o tym jaki straszne może być prawdziwe życie, jaki los potrafi być okrutny. To opowiadanie jest po prostu prawdziwe. Zapraszam na mojego bloga: www.lilypoter.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lunatyczka
PS: Jeszcze raz: Piękne!!!
Wow... nie lubię tego paringu, ale przemogłam się i nie żałuje. Bardzo się wzruszyłam. Przepiękna <3. Czekam na coś nowego, już się doczekać nie mogę :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
BellatriX