21 sty 2022

After Death - cz. I

 Rozdział 1 - Początek

Pomimo chaosu panującego wokół, Hermiona nie słyszała niczego poza biciem własnego serca. Adrenalina pulsowała jej we krwi, ręce trzęsły, a nogi same kierowały ją w stronę wroga zanim w ogóle pomyślała o tym co chce zrobić. 

Śmierciożercy napadli na ulicę Pokątną szukając resztek osób, które wciąż otwarcie walczą z Lordem Voldemortem. Nie zostało ich wielu. Hermiona była jedną z nielicznych osób, które nie umarły, nie przyłączyły się do Czarnego Pana, tylko z odwagą stawiają czoła złu, które niestety wygrywało. 

Dwudziestosiedmioletnia była gryfonka patrzyła z desperacją jak Neville Longbottom pada martwy na ziemie. Z całego serca miała nadzieję, że padł ofiarą Avady Kedavry. Może to dziwne, ale po tylu latach wojny nauczyła się, że mimo wszystko Avada jest szybka. Bezbolesna. Człowiek jest, mrugnie, a z jego oczu znika życia. Momentalnie. 

Nie raz widziała jak jej przyjaciele padają ofiarom klątw, które zapewniały im długą śmierć w nieobliczalnych męczarniach. Jedną z tych osób był Ron. Poległ w wieku osiemnastu lat uderzony niezidentyfikowaną klątwą, która wysysała z niego życie przez dwa tygodnie. W końcu Molly Weasley nie mogąc patrzeć na cierpienie syna poderżnęła mu gardło. Ostatnie spojrzenie Ronalda Weasleya wyrażało wdzięczność. To złamało Molly, która chwilę później odebrała sobie własne życie. 

Harry zginął z ręki samego Voldemorta podczas bitwy w Hogwarcie, którą przegrali z kretesem. Kiedy Chłopiec-Który-Przeżył wydał ostatnie tchnienie każdy stracił nadzieję. Większość przyłączyła się do Czarnego Pana. Część uciekła szukając schronienia. Na próżno. W ciągu paru miesięcy każdych neutralnych czarodziei wyśledzono. Jeśli odmówili lojalności Lordowi Voldemortowi czekała ich śmierć. Wyjątkiem były dzieci, które zostały zabrane i szkolone od małego na krwiożerczych Śmierciożerców. Bez skrupułów, bez zasad, bez serca. 

Z biegiem lat było ich coraz mniej i mniej. Aż w końcu została grupka licząca osiemnaście osób. Osiemnaście osób przeciwko całej Wielkiej Brytanii. Choć i to miało się niedługo zmienić. Voldemort chciał nie tylko rządzić Anglią. Teraz, gdy ją zdobył, zapragnął więcej. Bułgaria była już prawie cała w jego władzy. Nikt nie wiedział za jaki kraj weźmie się następnie. 

Każdy wiedział jednak jedno. Przegrali. 

Hermiona z rezygnacją patrzyła jak z osiemnastu osób robi się trzynaście. Potem siedem. Trzy. Aż została sama na środku ulicy pokątnej otoczona Śmierciożercami. Czemu zostawili ją na koniec? Nie miała pojęcia. Może to ich chora gra. Przyjaciółeczka Harrego Pottera, niezły kąsek dla każdego podwładnego Voldemorta. 

- Ostatnie życzenie, szlamo? - zapytał jeden z zakapturzonych Śmierciożerców celując w nią swoją różdżką. O dziwo nie czuła strachu. Raczej ulgę. Po tylu latach w końcu mogła odpocząć.

- Tak.. Zrób to szybko.. - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy, które dopiero teraz rozpoznała. Dracon Malfoy. Wiedziała, że młody Malfoy ma wiele wątpliwości co do przynależności do Czarnego Pana. Nie chciał tego życia, ale strach przezwyciężył. Z biegiem czasu stał się równie nieczuły co reszta krwiożerczych potworów noszących czarny znak na lewym przedramieniu. Ale czy na pewno? Mogła przysiąc, że przez ułamek sekundy w jego oczach zobaczyła nutkę smutku. Może jej się tylko wydawało. Jak szybko zobaczyła jego chwilę słabości, tak szybko zniknęła. 

- Avada Kedavra! - odetchnęła słysząc te słowa. Szybka śmierć. I miała racje. Było bezboleśnie. 

XXXXX

Przed sekundą stała przed Draco Malfoyem, swoim szkolnym wrogiem, a chwilę później znajdowała się w swoim pokoju. Nie, nie tym w Hogwarcie. W domu. Hermiona ostrożnie podeszłą na biurka, na którym leżała otwarta książka. Duma i uprzedzenie, jej ulubiona mugolska książka. Czytała ją w każde wakacje. Pokój wyglądał, jakby dopiero co z niego korzystała. Łóżko było świeżo pościelone, na podłodze koło okna rozsypane były puzzle, które nie były do końca poukładane. Lubiła czasem się zrelaksować skomplikowaną układanką. Dwa tysiące części potrafiły zająć trochę czasu. 

Hermiona odwróciła się oglądając dalej swój pokój. Nie widziała go od lat. Jej dom spłonął, gdy Śmierciożercy szukali jej i jej rodziców, gdy miała osiemnaście lat, niedługo po śmierci Harrego. Całe szczęście nie znaleźli jej rodziców, którzy nieświadomi tego, że mają córkę byli wciąż bezpieczni w Australii. Nie tylko bezpieczni, ale i szczęśliwi ze swoim, już teraz, ośmioletnim synkiem. 

- Hermiona - zastygła słysząc głos, który rozpoznałaby wszędzie, a którego nie słyszała od lat. Odwróciła się na pięcie w stronę drzwi do wyjścia z pokoju. Nie rozczarowała się. W przejściu stał Harry, szeroko uśmiechnięty z rozczochranymi włosami i zielonymi oczami, które wręcz błyszczały szczęściem. Wyglądał zdrowo, nie jak podczas polowania na Horkruksy. Koło niego stał Ron. Ron ze swoim głupkowatym, nieśmiałym, a jednak czarującym uśmiechem. On również wyglądał zdrowo, pełni sił.

Hermiona odruchowo zerknęła w stronę lustra nad toaletką. Nie wyglądała tak zdrowo, jak oni, ale też nie wyglądała jak cień dawnej Hermiony. Kobiety, a raczej dziewczyny, którą kiedyś była. 

- To nie sen, prawda? Avada.. Malfoy rzucił na mnie avadę - powiedziała starając się pozbierać myśli. Spojrzała pytająco na przyjaciół. Harry oczy pociemniały o oktawe, a jego uśmiech zbladł do słabego, smutnego uśmiechu. Ron westchnął kiwając potakująco głową.

- Tak. Ale walczyłaś do samego końca. Hermiona, nie o takim końcu marzyliśmy, daleko od tego.. - zaśmiał się gorzko. 

- Ale jesteśmy razem. Tu Voldemort nigdy się nie dostanie. W końcu odnaleźliśmy pokój. I są tu wszyscy, których kochamy - powiedział Harry z ciepłym uśmiechem. 

- Moi rodzice i całe rodzeństwo. Łącznie z Percym, kto by pomyślał - powiedział rozbawiony Ron drapiąc się po głowie.

- Moi rodzice też tu są. Tak jak Syriusz, Remus, Tonks, Dumbledore, Neville, Luna. Hermiona, czekaliśmy tylko na ciebie. Nie mogliśmy już dłużej oglądać twojego cierpienia. - powiedział Harry patrząc na nią z troską. Hermiona odetchnęła rozglądając się ponownie.

- Więc wszyscy są tutaj? W moim rodzinnym domu? Dlaczego? - zapytała nie rozumiejąc dlaczego niebo wygląda jak jej dom. Ron parsknął śmiechem za co ta spiorunowała go wzrokiem.

- Wybacz, ale to jest bezcenne. Panna Wiem-To-Wszystko nie wie wszystkiego, a my w końcu możemy się wykazać - powiedział rozbawiony uderzając delikatnie z pięści Harrego w ramie. Młody Potter pokręcił rozbawiony głową.

- Nie są tutaj, w sensie tutaj w domu. To jest tylko.. Ech, etap przejściowy. Każdy go przechodzi i zwykle znajduje się wtedy w miejscu, gdzie czuł się najbezpieczniej - wytłumaczył cierpliwie Harry. To by miało sens, pomyślała Hermiona akceptując jego wytłumaczenie. 

- Co robi się na takim etapie przejściowym? - zapytała siadając na łóżku. Nie wiedziała dlaczego nie podeszła do nich i ich nie objęła. Coś ją powstrzymywało. A i jej przyjaciele nie do końca weszli do pokoju. 

- Cóż, zwykle przechodzi dalej. Idzie w stronę światła. Na pewno czujesz ten spokój w sercu, w duszy - powiedział Harry wskazując za swoimi plecami, skąd dochodziło piękne światło, o dziwo nie oślepiało. Emanowało ciepłem, miłością.

- Zwykle? Są inne opcje? Kto by tego nie chciał? - zapytała nie rozumiejąc.

- Zdziwiłabyś się. Spójrz chociaż na duchy Hogwartu. Prawie bezgłowy Nick dajmy na to. Musiał wybrać inną ścieżkę - powiedział Ron wzruszając ramionami. Hermiona zamyślona odwróciła się w stronę okna skąd odczuwała spokój podobny do tego od strony jej przyjaciół, ale w innej formie. Był owiany miłością, ale i bólem, cierpieniem. Jednak wydawał się bardziej żywy, kuszący.

- Hermiona - spojrzała na Harrego, który z niepokojem zauważył, jak przygląda się innej opcji. - Nie wiadomo co tam jest. Możesz stać się duchem jak Prawie Bezgłowy Nick, ale równie dobrze może stać się z tobą coś gorszego. Nie ryzykuj. Co jeśli staniesz się duchem? Nic nie zdziałasz w tej formie. Po co ryzykować tym, że w ogóle przestaniesz istnieć? Lub trafisz w miejsce odmienne od spokoju - powiedział z powagą. 

- Mówisz o piekle. Nie możesz tego wiedzieć. Sam powiedziałeś, nie wiadomo co się stanie jeśli wybiorę inne wyjście. A to światło.. - zacięła się wstając i patrząc w stronę okna.

- Tu są wszyscy, których kochasz. My tu jesteśmy. Hermiona, zostań z nami. Proszę, chodźmy już. Wszyscy na nas czekają - powiedział błagalnie Ron wyciągając do niej rękę. Hermiona spojrzała na niego i zawahała się. Już miała wyciągnąć do niego rękę, gdy przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym. O kimś bardzo ważnym.

- A co z Teddym? - zapytała cofając się od nich i tym samym przybliżając do okna. Harry i Ron spojrzeli na siebie przygnębieni.

- Został wyszkolony przez Śmierciożerców, żeby być taki jak oni. Nawet jeśli umrze, nie znajdzie spokoju. Pójdzie w gorsze miejsce. Tak jak wszystkie inne dzieci, które zostały zmuszone do takiego życia. To nie jest sprawiedliwe. To nie tak powinno się potoczyć. Powinniśmy wygrać. - załkała Hermiona mówiąc coraz donośniejszym głosem. Światło zza Harrego i Rona oddalało się, tłumiło. Znikało. Potter i Weasley w panice patrzyli jak światło od strony okna prawie pochłania całą Hermionę.

- Masz rację, powinniśmy, ale się nie udało. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, ale teraz możemy być razem, szczęśliwi! Nie odrzucaj tego, Hermione! - krzyknął rozpaczliwie Harry. 

- Zasługujemy, aby wygrać. Zasługujemy na drugą szansę! - krzyknęła rozpaczliwie ze łzami w oczach. Światło pochłonęło ją całkowicie, a sama nie widziała nic poza bielą. Jakby z oddali usłyszała tylko przygłuszone okrzyki Harrego i Rona, błagające, aby wróciła.

XXXXX

Nie wiedziała czy dobrze zrobiła. nie wiedziała co się z nią teraz stanie, ale musiała zaryzykować. Gdy tylko światło zniknęło poczuła zimno. Było tak nieprzyjemne, że zaczęła płakać. W jej uszach zabrzmiał płacz dziecka. Coś było nie tak. Czemu brzmiała jak niemowlę? Starała się otworzyć oczy, spojrzeć na swoje ręce, które odmawiały jej posłuszeństwa. Jakby jej całe ciało nie było jej, poruszało się na instynkcie.

- Cii maleńka, już dobrze. Już dobrze.. - kojący kobiecy głos zabrzmiał tuż przy jej uchu, otulając ją w miękki koc i tuląc do piersi. 

- Jest zdrowa? - zapytał inny kobiecy głos, wymęczony jak po wielokilometrowym maratonie. 

- Tak, jest zdrowa i śliczna - zaśmiała się pierwsza z kobiet podając płaczącą i spanikowaną Hermionę zmęczonej kobiecie. Ta przytuliła ją do serca, którego spokojny rytm powoli uspokoił Hermionę. 

- Mój przecudny skarb - usłyszała Hermiona tuż przy uchu zachwycony głos obcej jej kobiety. Hermiona uspokoiła się całkowicie i wtuliła instynktownie główkę w jej nagą pierś.

- Jak ją planuje pani nazwać? - zapytała zaciekawiona pielęgniarka.

- Planowaliśmy z mężem Rose. Mam już córkę Petunię, Lily, a to miała być nasza mała różyczka. Ale to imię nagle mi do niej nie pasuje - westchnęła kobieta gładząc zasypiającą Hermionę po policzku. Petunia, Lily.. Te imiona zabrzmiały w głowie Hermiony. Wiedziała, że są znajome, ale na tą chwilę pragnęła tylko snu.

- Może Hermiona? Wiem, ze to niecodzienne imię, ale jakoś.. Ach, pasuje do niej. - zaproponowała niepewnie pielęgniarka, nie chcąc wychodzić poza swoje kompetencje. W pokoju nastała cisza. Hermiona była już praktycznie w błogim śnie, gdy usłyszała wyszeptane ciepłym głosem Hermiona Rose Evans. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz