7 lip 2019

20. Bratnia dusza [HG/JP] cz.I


Halo? Zastałam tu jeszcze kogoś? Nie? Trudno. Tak? Cieszę się! Tak czy inaczej coś tu mam, coś krótkiego, coś na odprężenie.. Niezbyt skomplikowana fabułą parówka, ale jakoś tak mnie na taką naszło. Muszę ją niestety dzielić na części, ponieważ używam nie swojego komputera. Mój się zepsuł, niestety. Nie chcę zapisywać pliku na obcym komputerze, więc będę dodawała częściowo. Bardzo proszę o komentarze. Nie ważne czy pozytywne czy negatywne. Nawet jeśli komuś się nie spodoba to i tak będzie mi miło, że ktoś moje wypociny po prostu przeczytał. Ok, nie przedłużając... Zapraszam do czytania :)
________________________________________


Bratnie dusze to koncept prawdziwej miłości wymyślony przez poetów i pisarzy. Z początku był on określeniem głębokiego uczucia pomiędzy dwójką ludzi, z czasem jednak zaczęto nadużywać tego terminu, aż stracił on na swojej wartości. Teraz co chwilę można było usłyszeć jak ktoś przedstawia kogoś mianem swojej „bratniej duszy”. W końcu przestano wierzyć w bratnie dusze, ale idea tak czystej miłości pozostała w sercach wielu ludzi, nie tylko kobiet, ale również i mężczyzn.
Niewielu ludzi wie, że koncept bratnich dusz wywodzi się ze świata czarodziejskiego, gdyż tam jest on co prawda rzadki, ale też prawdziwy. Inicjały bratniej duszy pojawiały się najwcześniej na przedramieniu czarodzieja bądź czarownicy w chwili, gdy skończyli 13 lat, nie wcześniej. Jeśli ich bratnia dusza jeszcze się nie narodziła, następowało to w chwili narodzin bratniej duszy. Przez wieki coraz rzadziej spotykano bratnie dusze, aż stało się to prawdziwą rzadkością. Teraz jeden czarodziej na stu miał to szczęście, że inicjały jego/jej bratniej duszy ukazywał się na przedramieniu.
James Charlus Potter był zafascynowany wizją bratniej duszy. Jego rodzice mieli to szczęście, że byli swoimi bratnimi duszami. James dorastał widząc jak są szczęśliwi i pragnął tego samego. W nocy przed swoimi trzynastymi urodzinami nie spał czekając z niecierpliwością, aż minie północ. Wraz z nim byli jego wierni przyjaciele, Syriusz Orion Black, Remus Lupin oraz Peter Pettigrew. Inaczej znani również jako, kolejno, Łapa, Lunatyk i Glizdogon. On sam miał przezwisko Rogacz. Może nie byli najlepsi w wymyślaniu przezwisk, ale byli jak bracia. Cała trójka wiedziała, jak ważne jest dla Jamesa odnalezienie bratniej duszy i chcieli być przy nim w chwili, gdy dowie się czy ją ma czy też nie.
Syriusz skończył już trzynaście lat, ale na jego przedramieniu nie pojawiły się żadne inicjały. Biorąc pod uwagę jakim Syriusz był podrywaczem już w tak młodym wieku, wzruszył tylko ramionami. Był młody, nie zależało mu na bratniej duszy. Chciał się tylko bawić.
Remusa urodziny miały być za dwa miesiące. W przeciwieństwie do Jamesa nie pragnął on, aby znak się pojawił. Nie chciał mieć bratniej duszy. Nie chciał, aby osoba, którą z pewnością by pokochał, skończyła z takim potworem jak on. W końcu był wilkołakiem. Nie ważne ile razy jego przyjaciele powtarzali mu, że nie jest potworem, on wiedział swoje.
Peter miał urodziny w czasie przerwy świątecznej. Gdy jego przyjaciele, Huncwoci, jak lubili siebie nazywać, zapytali się o znak, odpowiedział przecząco. Okłamał swoich najlepszych przyjaciół, zatajając fakt o inicjałach na jego przedramieniu, tak samo jak swoją rodzinę. Nikt nie wiedział o tym, że Peter w istocie ma bratnią duszę i on sam nie wiedział dlaczego zataił tak ważną część swojego życia. W głębi duszy podejrzewał,  że po prostu się bał. Sam jednak nie wiedział czego.
Gdy minęła północ i James wstrzymał oddech patrząc na swoje przedramienie, podobnie jak jego przyjaciele. Czas mijał, a ono pozostawało bez zmian. Żaden znak się nie ukazywał. Peter, Syriusz i Remus spojrzeli na siebie wiedząc co to oznacza. James nie miał bratniej duszy.
- James, przyjacielu, tak mi… - zaczął cicho Remus, kładąc dłoń na ramieniu Jamesa w geście wsparcia. James zacisnął zęby nie odrywając wzroku od swojego przedramienia.
- Jeszcze jest czas – powiedział przez zaciśnięte zęby. W tle słychać było tylko tykanie zegara. Pięć minut po północy. Dziesięć minut po północy. W pół do pierwszej. Za piętnaście pierwsza. Kiedy wybiła pierwsza, James zaciskał dłoń z całej sił, jakby starając się siłą wywołać inicjały na przedramieniu, ale prócz uwypuklonych żył nic się nie zmieniło. Remus kiwnął smutno głową i poklepał go po plecach, po czym wstał po cichu i wrócił na swoje łóżko, nie wiedząc co jeszcze mógłby zrobić. Peter nerwowo naciągał rękawy swojej pidżamy, aby mieć pewność, że nie widać jego znaku i udał się na swoje łóżko przykrywając cały kołdrą oraz odwracając się do wszystkich plecami. Syriusz westchnął cicho, patrząc na Jamesa i złapał go za rękę, aby ten rozluźnił uścisk. James zrobił to, wypuszczając powietrze z płuc. Nie podniósł jednak głowy i nie spojrzał na swojego przyjaciela. Rozczarowany nie wiedział co zrobić, jak zareagować.
- Byłem taki pewny.. – powiedział cicho. Czemu nie miał bratniej duszy? Nie zasługiwał na nią? A może ją miał, ale umarła? Czy wtedy pojawiłby się znak? Potrząsnął głową starając się wyrzucić te myśli z głowy.
- Wiem, James. Chodźmy spać, ok.? – uśmiechnął się Syriusz pocieszająco i wrócił na swoje miejsce. James położył się przykrywając kołdrą i patrząc w sufit. Wiedział, że będzie musiał przekazać te wieści rodzicom, jego matka z pewnością będzie zawiedziona. Cały czas marzyła, że James znajdzie kobietę swoich marzeń i przestanie bujać w obłokach i ganiać za Lily. Na myśl o swojej młodzieńczej miłości James jęknął cicho, zasłaniając twarz dłońmi. Był taki pewny siebie, mówiąc od paru miesięcy Lily, że w jego trzynaste urodziny to właśnie jej inicjały pojawią się na jego przedramieniu. Teraz będzie musiał przyznać się nie tylko przed nią, ale i przed sobą, że nie są bratnimi duszami.
*****
Z czasem myśl o braku bratniej duszy przestała tak boleć Jamesa. Nie miał bratniej duszy, no i co? Wiele czarodziei jej nie miało! Był to teraz tak wielki fenomen, że wręcz niemożliwością byłoby, aby wypadło akurat na niego. Syriusz nie miał bratniej duszy. Remus, jak się okazało, nie miał bratniej duszy, ku jego niesłychanej uldze. Wciąż żył w przekonaniu, że Peter również nie miał znaku. Nie miała go również Lily. Jego słodka, kochana Lily. A to oznaczało, że miał szanse, którą w pełni wykorzystał. Na siódmym roku Lily w końcu uległa, umawiając się z nim. Był szczęśliwy. Naprawdę był. Przez jakiś miesiąc, może trochę mniej. Lily okazała się być zupełnie inna niż myślał. Nie potrafiła dochować tajemnicy, poświęcała zbyt dużo czasu na swój wygląd (zawsze uważał, że to jej naturalne piękno, jak bardzo się mylił), była bardzo zaborcza o niego.  Ale czekał na nią tak długo, że po prostu nie potrafił przyznać się przed sobą i innymi, że nie jest szczęśliwy. Jego przyjaciele to widzieli, próbowali interweniować, przemówić mu do rozsądku. Jeśli nie był szczęśliwy z Lily to powinien to zakończyć. Ale on ich nie słuchał, zbyt wiele poświęcił czasu, aby być z Lily, żeby teraz to tak po prostu zakończyć.
Dorea Potter, matka Jamesa, nie była zachwycona wybranką syna, ale tolerowała ją ze względu na swojego syna. Była bardzo rozczarowana tym, że James nie miał bratniej duszy. Zawsze była przekonana, że James będzie ją miał. Nie potrafiła tego wyjaśnić, po prostu czuła, że tak będzie. Jej mąż, Charlus, starał się jej wytłumaczyć, że to z pewnością była po prostu jej nadzieja, ale ona wiedziała lepiej. Tu chodziło o coś innego. Tak więc zaczęła badać temat.
Kiedy James skończył dziewiętnaście lat zaprosiła go na obiad wraz z jego współlokatorami. Po zakończeniu szkoły James zamieszkał razem z resztą Huncwotów w mieszkaniu na Pokątnej. Nie było duże, ale dla nich wystarczało. James i Syriusz pochodzili z bogatych rodzin, mogli sobie pozwolić na rezydencję, ale wiedzieli, że Remus i Peter byli w innej sytuacji finansowej. I mimo, że chętnie by pokryli wszystkie koszty, ich przyjaciele byli zbyt dumni. Tak więc poszli na kompromis. James i Syriusz będą płacili za mieszkanie, do póki Remus nie znajdzie pracy, a Peter nie stanie finansowo na nogi. Wiedzieli, że Remus, z uwagi na swoją kondycję, ma duży problem ze znalezieniem stałego zatrudnienia. Z kolei Peter utrzymywał nie tylko siebie, ale i chorą matkę. Nie miał w szkole najlepszych ocen i mógł pozwolić sobie jedynie na pracę w sklepie na Pokątnej. Nie zarabiał wiele. I o ile Remus i Peter byli zawstydzeni swoimi sytuacjami, byli również wdzięczni za to co James i Syriusz dla nich robią. Sam Rogacz i Łapa nie pracowali. Studiowali, aby stać się Aurorami. To to chcieli w życiu robić. To było ich powołanie.
Kiedy przybyli do Potter Manor zostali przywitani ciepłym uściskiem Dorei i wspaniałym zapachem obiadu, który szykowały skrzaty w kuchni.
- Pięknie pachnie, mamo. Nie mogę doczekać się domowego posiłku. Dania na wynos nie smakują tak dobrze – powiedział zadowolony Syriusz. Dorea Potter nie była jego biologiczną matką, ale wraz z Charlusem przygarnęła go, gdy uciekł z domu w wieku szesnastu lat. Potterowie traktowali Syriusza jak syna i kochali go równie mocno, jak Jamesa. Ten nie miał nic przeciwko. Zawsze współczuł Syriuszowi rodzinie, w której się urodził. Był dla niego jak brat i nie miał nic przeciwko dzieleniu Si ę uwagą jego rodziców.
- Jak się macie chłopcy? – zapytał Charlus z uśmiechem odkładając książkę i wstał witając się z całą czwórką.
- Dobrze, Charlus. Co u ciebie? – zapytał miło Remus, ściskając jego dłoń.
- Ach, w porządku. Tęskniliśmy jednak za wami. Za rzadko wpadanie – powiedział Charlus uśmiechnięty obejmując żonę. James przejechał dłonią targając jeszcze bardziej swoje nieujarzmione włosy.
- To te treningi Aurorskie, tato. Zabierają cały nasz wolny czas – powiedział James przepraszając. Syriusz kiwnął głową na znak potwierdzenia. Wraz z Jamesem spędzali czas na treningach, bądź odpoczywając w mieszkaniu.
- Cóż, nie wszyscy chodzicie na te treningi. Remus, Peter, mam nadzieję, że wiecie, że jesteście tutaj zawsze mile widziani – powiedziała Dorea zmartwiona. Kochała tych chłopców jakby byli jej własnymi dziećmi i nie chciała, aby myśleli, że są tu niechciani bez Syriusza i Jamesa.
 - Oczywiście, że wiemy. Postaramy się częściej wpadać – powiedział nieśmiało Peter. Charlus zadowolony pokierował ich do jadalni, gdzie skrzaty podały obiad. Posiłek przebiegł im w miłej atmosferze. Temat Lily był przez wszystkich starannie pomijany. James nie komentował czemu Lily nie została zaproszona pomimo tego, że była jego dziewczyną prawie trzy lata, Dorea nie pytała się co u Lily, Charlus i reszta nie wtrącali się nie chcąc popsuć dobrej atmosfery.
- Tak właściwie nie zaprosiłam was tutaj bez powodu – powiedziała Dorea, kiedy usiedli wszyscy najedzeni w salonie, popijając wino i ognistą whiskey.
- Niech zgadnę, będę miał braciszka – powiedział rozbawiony James.
- Już jednego masz – powiedział Syriusz posyłając mu łobuzerski uśmiech. James zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mamę, która podała mu fiolkę z eliksirem, którego nie rozpoznał.
- Co to? – zapytał zdezorientowany. Nigdy nie był dobry z eliksirów. Zdał tylko dzięki pomocy Remusa.
- Eliksir ujawniający prawdę – powiedziała podekscytowana. Zrozumienie pojawiło się na twarzy Charlusa i posłał on w stronę swojej żony niezadowolone, wręcz karcące spojrzenie.
- Masz na myśli Varitaserum? – zapytał zdziwiony Peter.
- To nie jest Veritaserum, ma inny kolor – powiedział Remus biorąc fiolkę od Jamesa i studiując ją. Nie znał tego eliksiru.
- Macie rację, to nie Veritaserum. Ten eliksir nie ma zmuszać do mówienia prawdy. Ma ujawnić prawdę o wszelkich ukrytych rzeczach czy też… znakach… na ciele – powiedziała patrząc znacząco na męża. Wiedziała, że Charlus nie popiera jej decyzji. Jeśli się myliła mogła tylko narobić fałszywej nadziei Jamesowi.
- Mamo znowu chodzi o bratnią duszę? Wiem, że jesteś rozczarowana, ale nie mam jej. Nic na to nie poradzę, ok.? Ten eliksir na nic się nie zda. Gdyby tak było, wszyscy mieliby bratnie dusze – powiedział James wzdychając głośno.
- Wiem! Wiem, że ten eliksir nie zadziała, jeśli naprawdę nie masz bratniej duszy, ale co jeśli ktoś ukrył znak? I ty nawet o tym nie wiesz? – zapytała szybko, nie chcąc, aby syn jej przetrwał.
- I kto miałby to robić trzynastolatkowi? – zapytał wątpiąco. Wiedział,. Że jego matka próbuje przekonac teraz samą siebie. Syriusz wstał obejmując Doree ramieniem.
- Mamo, nikt bardziej niż ja nie chce, żeby James znalazł swoją bratnią duszę, ale on jej po prostu nie ma – powiedział ciepło.
- Och, proszę… Chociaż.. Chociaż wypij ten eliksir, dobrze? Bardzo cię proszę – powiedziała z nadzieją biorąc eliksir od Remusa i ponownie dając go Jamesowi. Ten spojrzał na ojca, który kiwnął głową błagając w myślach, aby ten zrobił przyjemność matce i żeby mieli to już z głowy. James zawahał się przez chwilę, ale posłusznie wypił eliksir. Po chwili na jego czole pojawił się pryszcz, który James zamaskował zaklęciem, co było znakiem, że eliksir działał.
- Podnieś rękaw – powiedziała podekscytowana Dorea. James zrezygnowany podniósł rękaw nie spodziewając się żadnej zmiany. Ku zdziwieniu jego i wszystkich zebranych, na jego ramieniu znajdowały się inicjały „H.J.G.”.
- Ale.. Co.. Jak? – zająkał się oszołomiony. Dorea wstała uradowana całując go w oba policzki i tuląc go mocno.
- jak to możliwe? Co..? – zapytał zdezorientowany Charlus patrząc na swoją uradowaną żonę.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że mam rację! Masz bratnią duszę! – powiedziała uradowana wracając do Charlusa i wtulając się w niego.
- Ale… Czemu ten znak był ukryty? – zapytał zdezorientowany Remus. James nie potrafił odwrócić wzroku od znaku na swoim przedramieniu. Miał bratnią duszę, którą mógł szukać od lat, a ktoś go tego pozbawił. Ktoś pozbawił go czasu z jego bratnią duszą, a on nie miał pojęcia kto to był.
- Nie wiem, kto go zamaskował. Zazdrosna dziewczyna w szkole czy też to tylko głupi żart jednego z twoich kolegów, co za różnica? Masz bratnią duszę! Synku… - powiedziała ciepło Dorea. James w końcu spojrzał na nią, z nadzieją w oczach – teraz wystarczy, że tylko ją znajdziesz – uśmiechnęła się. Na twarzy Jamesa pojawił się największy uśmiech jaki kiedykolwiek widzieli u niego jego znajomi i rodzina. Znajdzie ją. Na pewno ją znajdzie. I już nigdy nie straci.
*****
James nie kochał Lily, ale nie był typem, który kłamie czy oszukuje. Postanowił, że zanim zacznie poszukiwania swojej bratniej duszy zerwie z Lily. Kiedy powiedział to swoim przyjaciołom byli przeszczęśliwi. Syriusz oczywiście chciał przy tym być, zobaczyć minę Evans. James przewrócił oczami, ale wzruszył ramionami, było mu to obojętne. Chciał to jak najszybciej zakończy ć i skupić się na swojej bratniej duszy. Chciał ją wreszcie odnaleźć!
- Niepotrzebnie tu przyszliśmy. Lily okazała się nie być tym kim myśleliśmy, ale to niegrzeczne tak ją naskakiwać. Nie dość, że James z nią zerwie to jeszcze będzie się musiała uporać z nami będącymi tego świadkami? Powinniśmy iść – powiedział Remus kręcąc głową, kiedy stali pod domem Lily. Ta wciąż mieszkała z rodzicami. Nie wiedziała co chce robić, więc póki co nie pracowała i nie studiowała, mimo, że od zakończenia szkoły minęło dwa lata.
- Pomyśli, że jesteście tu, by wspierać mnie. Tylko się nie odzywajcie i będzie dobrze – powiedział James wzruszając ramionami i zapukał.
- Właśnie Luniaczku, nie psuj nam zabawy – powiedział zadowolony Syriusz obejmując go i targając jego włosy. Remus zarumienił się odwracając wzrok. James dyskretnie spojrzał na niego. Od dłuższego czasu podejrzewał, że Remus czuje do Syriusza coś więcej, ale nie chciał się wtrącać. Drzwi otworzyła im Lily, co odwróciło jego uwagę od przyjaciół.
- James! Co za miła niespodzianka – powiedziała z uśmiechem chcąc go pocałować, ale ten odwrócił głowę tak, że pocałowała go w policzek.
- Lily przyszedłem, żeby… - zaczął i spojrzał do środka, skąd dochodziła cicha muzyka.
- Przyjęcie? – zapytał Peter widząc to.
- Och, tak, wejdźcie. W końcu przedstawię cię swoim rodzicom, James – powiedziała z uśmiechem łapiąc go za rękę i ciągnąc do domu.
- Co? Nie, Lily…! – krzyknął cicho, ale było już za późno. Lily zaprowadziła go do małej grupki koło kominka.
- Mamo, tato chciałam wam przedstawić mojego chłopaka. James Charlus Potter. James, to Kathrine Rose Evans oraz Steve Daniel Evans, moi rodzice – powiedziała z uśmiechem. James przeklną w myślach. Dzisiaj nici z zerwania z Lily. Poszukiwania jego bratniej duszy będą musiały poczekać jeszcze trochę.
- Naprawdę bardzo miło mi Państwa poznać – powiedział podając rękę ojcu Lily, po czym ucałował dłoń Pani Evans.
- Och, jesteś szarmancki. Cieszymy się, że wreszcie możemy cię poznać, Lily dużo nam o tobie opowiadała. Jesteście już bardzo długo ze sobą – powiedziała zachwycona Kathrine. James był idealny. Przystojny, szarmancki, a z tego co mówiła Lily, również bogaty. Idealna partia dla jej córki.
- Tak, to prawda. Mamy nadzieję, że niedługo oficjalnie się zaręczycie, wydaję mi się, że to najwyższy czas – powiedział uśmiechnięty Steve.
- Och, tato – zarumieniła się Lily, a James poczuł jak oblewa go pot.
- Ja… Bardzo przepraszam, przyprowadziłem przyjaciół. Lepiej pójdę sprawdzić, gdzie są – odchrząknął i szybko odwrócił się idąc do przedpokoju. Nigdzie nie mógł znaleźć Syriusza, Remusa i Petera. Nie wiedział, gdzie ci się podziali.
- James? – jęknął cicho, kiedy usłyszał głos Lily. Nie mógł teraz się z nią widzieć. A co jeśli poruszy temat ślubu? Nie mógł zerwać z nią teraz, w domu pełnym ludzi, kiedy dopiero co poznał jej rodziców. Chowając do kieszeni Gryfońską dumę schował się w schowku pod schodami i odetchnął kiedy Lily przeszła obok. Jego spokój nie trwał długo, gdy usłyszał za sobą ciche chrząknięcie.
- Merlin! – powiedział szybko się odwracając. Na podłodze siedziała młoda dziewczyna z książką otwartą na kolanach. Miała na głowie burze loków, w kolorze ni to rudym, ni to brązowym oraz duże czekoladowe oczy, które szybko przykuły jego uwagę.
- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Wszystko w porządku? – zapytała cicho, zamykając książkę i tuląc ją do piersi. James otrząsnął się i uśmiechnął.
- Tak, przepraszam. Ja tylko… - zaczął i zaciął się zdając sobie sprawę z tego, że nie wie jak wytłumaczyć to, że chowa się pod schodami.
- W porządku, nie musisz się tłumaczyć – zaśmiała się cicho, widząc jego zakłopotanie. James poczuł jak jego serce staje się lżejsze, jej śmiech był cudowny. Ona sama była cudowna. Piękna, miła, ciepła.
- Jestem James. James Charlus Potter – powiedział podając jej dłoń. Ta wstała z jego pomocą i nie puściła jego dłoni potrząsając ją delikatnie, w geście przywitania.
- Bardzo miło mi cię poznać. Hermiona Jane Granger – powiedziała uśmiechnięta.
- Hermiona to bardzo rzadkie im… Chwila.. Hermiona Jane Granger? H.J.G? – zapytał z mocno bijącym sercem. Hermiona spojrzała na niego dziwnie.
- Tak, to moje inicjały. Nie rozumiem… - zacięła się kiedy delikatnie podniósł jej rękaw ukazując na przedramieniu znak „J.C.P”. To była ona. W końcu ją odnalazł.
- To ty – szepnął szczęśliwy patrząc jej w oczy. Hermiona zmieszała się zabierając rękę.
- Przepraszam, ja naprawdę nie wiem o co chodzi – powiedziała niepewnie, podnosząc z ziemi książkę. James zdezorientowany chciał coś powiedzieć, ale nie miał szansy, bo drzwi do schowka pod schodami po raz kolejny zostały otwarte.
- James! Co ty tutaj robisz? Wszędzie cię szukam! – powiedziała Lily całując go w policzek i łapiąc go za dłoń.
- Tak, ja tylko… - odchrząknął starając się dyskretnie wyplątać z jej uścisku.
- Och, widzę, że poznałeś moją siostrę – powiedziała Lily patrząc na Hermionę.
- Twoją siostrę ? –zapytał przerażony patrząc między Herminą, a Lily. Nie były do siebie w ogóle podobne. No i nosiły inne nazwiska.
- Tak, to moja młodsza siostra – powiedziała Lily wzruszając ramionami.
- James! James Potter, nie wierzę, że wcześniej nie skojarzyłam! Lily dużo mi o tobie opowiadała – powiedziała Hermiona z uśmiechem, dopiero teraz łącząc fakty. James czuł, jakby zaraz miał zwymiotować. W końcu znalazł swoją bratnią duszę i była ona idealna. Gdyby nie fakt, że jest młodszą siostrą jego dziewczyny od trzech lat oraz najwyraźniej nie ma zielonego pojęcia co oznaczając inicjały na jej ciele…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz