Halo? Zastałam tu jeszcze kogoś? Nie? Trudno. Tak? Cieszę
się! Tak czy inaczej coś tu mam, coś krótkiego, coś na odprężenie.. Niezbyt
skomplikowana fabułą parówka, ale jakoś tak mnie na taką naszło. Muszę ją
niestety dzielić na części, ponieważ używam nie swojego komputera. Mój się
zepsuł, niestety. Nie chcę zapisywać pliku na obcym komputerze, więc będę
dodawała częściowo. Bardzo proszę o komentarze. Nie ważne czy pozytywne czy
negatywne. Nawet jeśli komuś się nie spodoba to i tak będzie mi miło, że ktoś moje
wypociny po prostu przeczytał. Ok, nie przedłużając... Zapraszam do czytania :)
________________________________________
Bratnie dusze
to koncept prawdziwej miłości wymyślony przez poetów i pisarzy. Z początku był
on określeniem głębokiego uczucia pomiędzy dwójką ludzi, z czasem jednak
zaczęto nadużywać tego terminu, aż stracił on na swojej wartości. Teraz co
chwilę można było usłyszeć jak ktoś przedstawia kogoś mianem swojej „bratniej
duszy”. W końcu przestano wierzyć w bratnie dusze, ale idea tak czystej miłości
pozostała w sercach wielu ludzi, nie tylko kobiet, ale również i mężczyzn.
Niewielu ludzi
wie, że koncept bratnich dusz wywodzi się ze świata czarodziejskiego, gdyż tam
jest on co prawda rzadki, ale też prawdziwy. Inicjały bratniej duszy pojawiały
się najwcześniej na przedramieniu czarodzieja bądź czarownicy w chwili, gdy
skończyli 13 lat, nie wcześniej. Jeśli ich bratnia dusza jeszcze się nie
narodziła, następowało to w chwili narodzin bratniej duszy. Przez wieki coraz
rzadziej spotykano bratnie dusze, aż stało się to prawdziwą rzadkością. Teraz
jeden czarodziej na stu miał to szczęście, że inicjały jego/jej bratniej duszy
ukazywał się na przedramieniu.
James Charlus
Potter był zafascynowany wizją bratniej duszy. Jego rodzice mieli to szczęście,
że byli swoimi bratnimi duszami. James dorastał widząc jak są szczęśliwi i
pragnął tego samego. W nocy przed swoimi trzynastymi urodzinami nie spał
czekając z niecierpliwością, aż minie północ. Wraz z nim byli jego wierni
przyjaciele, Syriusz Orion Black, Remus Lupin oraz Peter Pettigrew. Inaczej
znani również jako, kolejno, Łapa, Lunatyk i Glizdogon. On sam miał przezwisko
Rogacz. Może nie byli najlepsi w wymyślaniu przezwisk, ale byli jak bracia.
Cała trójka wiedziała, jak ważne jest dla Jamesa odnalezienie bratniej duszy i
chcieli być przy nim w chwili, gdy dowie się czy ją ma czy też nie.
Syriusz
skończył już trzynaście lat, ale na jego przedramieniu nie pojawiły się żadne
inicjały. Biorąc pod uwagę jakim Syriusz był podrywaczem już w tak młodym
wieku, wzruszył tylko ramionami. Był młody, nie zależało mu na bratniej duszy.
Chciał się tylko bawić.
Remusa urodziny
miały być za dwa miesiące. W przeciwieństwie do Jamesa nie pragnął on, aby znak
się pojawił. Nie chciał mieć bratniej duszy. Nie chciał, aby osoba, którą z
pewnością by pokochał, skończyła z takim potworem jak on. W końcu był
wilkołakiem. Nie ważne ile razy jego przyjaciele powtarzali mu, że nie jest
potworem, on wiedział swoje.
Peter miał
urodziny w czasie przerwy świątecznej. Gdy jego przyjaciele, Huncwoci, jak
lubili siebie nazywać, zapytali się o znak, odpowiedział przecząco. Okłamał
swoich najlepszych przyjaciół, zatajając fakt o inicjałach na jego
przedramieniu, tak samo jak swoją rodzinę. Nikt nie wiedział o tym, że Peter w
istocie ma bratnią duszę i on sam nie wiedział dlaczego zataił tak ważną część
swojego życia. W głębi duszy podejrzewał,
że po prostu się bał. Sam jednak nie wiedział czego.
Gdy minęła
północ i James wstrzymał oddech patrząc na swoje przedramienie, podobnie jak
jego przyjaciele. Czas mijał, a ono pozostawało bez zmian. Żaden znak się nie
ukazywał. Peter, Syriusz i Remus spojrzeli na siebie wiedząc co to oznacza.
James nie miał bratniej duszy.
- James,
przyjacielu, tak mi… - zaczął cicho Remus, kładąc dłoń na ramieniu Jamesa w
geście wsparcia. James zacisnął zęby nie odrywając wzroku od swojego
przedramienia.
- Jeszcze jest
czas – powiedział przez zaciśnięte zęby. W tle słychać było tylko tykanie
zegara. Pięć minut po północy. Dziesięć minut po północy. W pół do pierwszej.
Za piętnaście pierwsza. Kiedy wybiła pierwsza, James zaciskał dłoń z całej sił,
jakby starając się siłą wywołać inicjały na przedramieniu, ale prócz
uwypuklonych żył nic się nie zmieniło. Remus kiwnął smutno głową i poklepał go
po plecach, po czym wstał po cichu i wrócił na swoje łóżko, nie wiedząc co
jeszcze mógłby zrobić. Peter nerwowo naciągał rękawy swojej pidżamy, aby mieć
pewność, że nie widać jego znaku i udał się na swoje łóżko przykrywając cały
kołdrą oraz odwracając się do wszystkich plecami. Syriusz westchnął cicho,
patrząc na Jamesa i złapał go za rękę, aby ten rozluźnił uścisk. James zrobił
to, wypuszczając powietrze z płuc. Nie podniósł jednak głowy i nie spojrzał na
swojego przyjaciela. Rozczarowany nie wiedział co zrobić, jak zareagować.
- Byłem taki
pewny.. – powiedział cicho. Czemu nie miał bratniej duszy? Nie zasługiwał na
nią? A może ją miał, ale umarła? Czy wtedy pojawiłby się znak? Potrząsnął głową
starając się wyrzucić te myśli z głowy.
- Wiem, James.
Chodźmy spać, ok.? – uśmiechnął się Syriusz pocieszająco i wrócił na swoje
miejsce. James położył się przykrywając kołdrą i patrząc w sufit. Wiedział, że
będzie musiał przekazać te wieści rodzicom, jego matka z pewnością będzie
zawiedziona. Cały czas marzyła, że James znajdzie kobietę swoich marzeń i
przestanie bujać w obłokach i ganiać za Lily. Na myśl o swojej młodzieńczej
miłości James jęknął cicho, zasłaniając twarz dłońmi. Był taki pewny siebie,
mówiąc od paru miesięcy Lily, że w jego trzynaste urodziny to właśnie jej
inicjały pojawią się na jego przedramieniu. Teraz będzie musiał przyznać się
nie tylko przed nią, ale i przed sobą, że nie są bratnimi duszami.
*****
Z czasem myśl o braku bratniej
duszy przestała tak boleć Jamesa. Nie miał bratniej duszy, no i co? Wiele
czarodziei jej nie miało! Był to teraz tak wielki fenomen, że wręcz
niemożliwością byłoby, aby wypadło akurat na niego. Syriusz nie miał bratniej
duszy. Remus, jak się okazało, nie miał bratniej duszy, ku jego niesłychanej
uldze. Wciąż żył w przekonaniu, że Peter również nie miał znaku. Nie miała go
również Lily. Jego słodka, kochana Lily. A to oznaczało, że miał szanse, którą
w pełni wykorzystał. Na siódmym roku Lily w końcu uległa, umawiając się z nim.
Był szczęśliwy. Naprawdę był. Przez jakiś miesiąc, może trochę mniej. Lily
okazała się być zupełnie inna niż myślał. Nie potrafiła dochować tajemnicy,
poświęcała zbyt dużo czasu na swój wygląd (zawsze uważał, że to jej naturalne
piękno, jak bardzo się mylił), była bardzo zaborcza o niego. Ale czekał na nią tak długo, że po prostu nie
potrafił przyznać się przed sobą i innymi, że nie jest szczęśliwy. Jego
przyjaciele to widzieli, próbowali interweniować, przemówić mu do rozsądku.
Jeśli nie był szczęśliwy z Lily to powinien to zakończyć. Ale on ich nie
słuchał, zbyt wiele poświęcił czasu, aby być z Lily, żeby teraz to tak po
prostu zakończyć.
Dorea Potter, matka Jamesa, nie
była zachwycona wybranką syna, ale tolerowała ją ze względu na swojego syna.
Była bardzo rozczarowana tym, że James nie miał bratniej duszy. Zawsze była
przekonana, że James będzie ją miał. Nie potrafiła tego wyjaśnić, po prostu
czuła, że tak będzie. Jej mąż, Charlus, starał się jej wytłumaczyć, że to z
pewnością była po prostu jej nadzieja, ale ona wiedziała lepiej. Tu chodziło o
coś innego. Tak więc zaczęła badać temat.
Kiedy James skończył
dziewiętnaście lat zaprosiła go na obiad wraz z jego współlokatorami. Po
zakończeniu szkoły James zamieszkał razem z resztą Huncwotów w mieszkaniu na
Pokątnej. Nie było duże, ale dla nich wystarczało. James i Syriusz pochodzili z
bogatych rodzin, mogli sobie pozwolić na rezydencję, ale wiedzieli, że Remus i
Peter byli w innej sytuacji finansowej. I mimo, że chętnie by pokryli wszystkie
koszty, ich przyjaciele byli zbyt dumni. Tak więc poszli na kompromis. James i
Syriusz będą płacili za mieszkanie, do póki Remus nie znajdzie pracy, a Peter
nie stanie finansowo na nogi. Wiedzieli, że Remus, z uwagi na swoją kondycję,
ma duży problem ze znalezieniem stałego zatrudnienia. Z kolei Peter utrzymywał
nie tylko siebie, ale i chorą matkę. Nie miał w szkole najlepszych ocen i mógł
pozwolić sobie jedynie na pracę w sklepie na Pokątnej. Nie zarabiał wiele. I o
ile Remus i Peter byli zawstydzeni swoimi sytuacjami, byli również wdzięczni za
to co James i Syriusz dla nich robią. Sam Rogacz i Łapa nie pracowali.
Studiowali, aby stać się Aurorami. To to chcieli w życiu robić. To było ich
powołanie.
Kiedy przybyli do Potter Manor
zostali przywitani ciepłym uściskiem Dorei i wspaniałym zapachem obiadu, który
szykowały skrzaty w kuchni.
- Pięknie pachnie, mamo. Nie mogę
doczekać się domowego posiłku. Dania na wynos nie smakują tak dobrze –
powiedział zadowolony Syriusz. Dorea Potter nie była jego biologiczną matką,
ale wraz z Charlusem przygarnęła go, gdy uciekł z domu w wieku szesnastu lat.
Potterowie traktowali Syriusza jak syna i kochali go równie mocno, jak Jamesa.
Ten nie miał nic przeciwko. Zawsze współczuł Syriuszowi rodzinie, w której się
urodził. Był dla niego jak brat i nie miał nic przeciwko dzieleniu Si ę uwagą
jego rodziców.
- Jak się macie chłopcy? – zapytał
Charlus z uśmiechem odkładając książkę i wstał witając się z całą czwórką.
- Dobrze, Charlus. Co u ciebie? –
zapytał miło Remus, ściskając jego dłoń.
- Ach, w porządku. Tęskniliśmy
jednak za wami. Za rzadko wpadanie – powiedział Charlus uśmiechnięty obejmując
żonę. James przejechał dłonią targając jeszcze bardziej swoje nieujarzmione
włosy.
- To te treningi Aurorskie, tato.
Zabierają cały nasz wolny czas – powiedział James przepraszając. Syriusz kiwnął
głową na znak potwierdzenia. Wraz z Jamesem spędzali czas na treningach, bądź
odpoczywając w mieszkaniu.
- Cóż, nie wszyscy chodzicie na te
treningi. Remus, Peter, mam nadzieję, że wiecie, że jesteście tutaj zawsze mile
widziani – powiedziała Dorea zmartwiona. Kochała tych chłopców jakby byli jej
własnymi dziećmi i nie chciała, aby myśleli, że są tu niechciani bez Syriusza i
Jamesa.
- Oczywiście, że wiemy. Postaramy się częściej
wpadać – powiedział nieśmiało Peter. Charlus zadowolony pokierował ich do
jadalni, gdzie skrzaty podały obiad. Posiłek przebiegł im w miłej atmosferze.
Temat Lily był przez wszystkich starannie pomijany. James nie komentował czemu
Lily nie została zaproszona pomimo tego, że była jego dziewczyną prawie trzy
lata, Dorea nie pytała się co u Lily, Charlus i reszta nie wtrącali się nie
chcąc popsuć dobrej atmosfery.
- Tak właściwie nie zaprosiłam was
tutaj bez powodu – powiedziała Dorea, kiedy usiedli wszyscy najedzeni w
salonie, popijając wino i ognistą whiskey.
- Niech zgadnę, będę miał
braciszka – powiedział rozbawiony James.
- Już jednego masz – powiedział
Syriusz posyłając mu łobuzerski uśmiech. James zaśmiał się pod nosem i spojrzał
na mamę, która podała mu fiolkę z eliksirem, którego nie rozpoznał.
- Co to? – zapytał
zdezorientowany. Nigdy nie był dobry z eliksirów. Zdał tylko dzięki pomocy
Remusa.
- Eliksir ujawniający prawdę –
powiedziała podekscytowana. Zrozumienie pojawiło się na twarzy Charlusa i
posłał on w stronę swojej żony niezadowolone, wręcz karcące spojrzenie.
- Masz na myśli Varitaserum? –
zapytał zdziwiony Peter.
- To nie jest Veritaserum, ma inny
kolor – powiedział Remus biorąc fiolkę od Jamesa i studiując ją. Nie znał tego
eliksiru.
- Macie rację, to nie Veritaserum.
Ten eliksir nie ma zmuszać do mówienia prawdy. Ma ujawnić prawdę o wszelkich
ukrytych rzeczach czy też… znakach… na ciele – powiedziała patrząc znacząco na
męża. Wiedziała, że Charlus nie popiera jej decyzji. Jeśli się myliła mogła
tylko narobić fałszywej nadziei Jamesowi.
- Mamo znowu chodzi o bratnią
duszę? Wiem, że jesteś rozczarowana, ale nie mam jej. Nic na to nie poradzę,
ok.? Ten eliksir na nic się nie zda. Gdyby tak było, wszyscy mieliby bratnie
dusze – powiedział James wzdychając głośno.
- Wiem! Wiem, że ten eliksir nie
zadziała, jeśli naprawdę nie masz bratniej duszy, ale co jeśli ktoś ukrył znak?
I ty nawet o tym nie wiesz? – zapytała szybko, nie chcąc, aby syn jej
przetrwał.
- I kto miałby to robić
trzynastolatkowi? – zapytał wątpiąco. Wiedział,. Że jego matka próbuje
przekonac teraz samą siebie. Syriusz wstał obejmując Doree ramieniem.
- Mamo, nikt bardziej niż ja nie
chce, żeby James znalazł swoją bratnią duszę, ale on jej po prostu nie ma –
powiedział ciepło.
- Och, proszę… Chociaż.. Chociaż
wypij ten eliksir, dobrze? Bardzo cię proszę – powiedziała z nadzieją biorąc
eliksir od Remusa i ponownie dając go Jamesowi. Ten spojrzał na ojca, który
kiwnął głową błagając w myślach, aby ten zrobił przyjemność matce i żeby mieli
to już z głowy. James zawahał się przez chwilę, ale posłusznie wypił eliksir.
Po chwili na jego czole pojawił się pryszcz, który James zamaskował zaklęciem,
co było znakiem, że eliksir działał.
- Podnieś rękaw – powiedziała
podekscytowana Dorea. James zrezygnowany podniósł rękaw nie spodziewając się
żadnej zmiany. Ku zdziwieniu jego i wszystkich zebranych, na jego ramieniu
znajdowały się inicjały „H.J.G.”.
- Ale.. Co.. Jak? – zająkał się
oszołomiony. Dorea wstała uradowana całując go w oba policzki i tuląc go mocno.
- jak to możliwe? Co..? – zapytał
zdezorientowany Charlus patrząc na swoją uradowaną żonę.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że mam
rację! Masz bratnią duszę! – powiedziała uradowana wracając do Charlusa i
wtulając się w niego.
- Ale… Czemu ten znak był ukryty?
– zapytał zdezorientowany Remus. James nie potrafił odwrócić wzroku od znaku na
swoim przedramieniu. Miał bratnią duszę, którą mógł szukać od lat, a ktoś go
tego pozbawił. Ktoś pozbawił go czasu z jego bratnią duszą, a on nie miał
pojęcia kto to był.
- Nie wiem, kto go zamaskował.
Zazdrosna dziewczyna w szkole czy też to tylko głupi żart jednego z twoich
kolegów, co za różnica? Masz bratnią duszę! Synku… - powiedziała ciepło Dorea.
James w końcu spojrzał na nią, z nadzieją w oczach – teraz wystarczy, że tylko
ją znajdziesz – uśmiechnęła się. Na twarzy Jamesa pojawił się największy
uśmiech jaki kiedykolwiek widzieli u niego jego znajomi i rodzina. Znajdzie ją.
Na pewno ją znajdzie. I już nigdy nie straci.
*****
James nie kochał Lily, ale nie był
typem, który kłamie czy oszukuje. Postanowił, że zanim zacznie poszukiwania
swojej bratniej duszy zerwie z Lily. Kiedy powiedział to swoim przyjaciołom
byli przeszczęśliwi. Syriusz oczywiście chciał przy tym być, zobaczyć minę
Evans. James przewrócił oczami, ale wzruszył ramionami, było mu to obojętne.
Chciał to jak najszybciej zakończy ć i skupić się na swojej bratniej duszy.
Chciał ją wreszcie odnaleźć!
- Niepotrzebnie tu przyszliśmy.
Lily okazała się nie być tym kim myśleliśmy, ale to niegrzeczne tak ją
naskakiwać. Nie dość, że James z nią zerwie to jeszcze będzie się musiała
uporać z nami będącymi tego świadkami? Powinniśmy iść – powiedział Remus kręcąc
głową, kiedy stali pod domem Lily. Ta wciąż mieszkała z rodzicami. Nie
wiedziała co chce robić, więc póki co nie pracowała i nie studiowała, mimo, że
od zakończenia szkoły minęło dwa lata.
- Pomyśli, że jesteście tu, by
wspierać mnie. Tylko się nie odzywajcie i będzie dobrze – powiedział James
wzruszając ramionami i zapukał.
- Właśnie Luniaczku, nie psuj nam
zabawy – powiedział zadowolony Syriusz obejmując go i targając jego włosy.
Remus zarumienił się odwracając wzrok. James dyskretnie spojrzał na niego. Od
dłuższego czasu podejrzewał, że Remus czuje do Syriusza coś więcej, ale nie
chciał się wtrącać. Drzwi otworzyła im Lily, co odwróciło jego uwagę od
przyjaciół.
- James! Co za miła niespodzianka
– powiedziała z uśmiechem chcąc go pocałować, ale ten odwrócił głowę tak, że
pocałowała go w policzek.
- Lily przyszedłem, żeby… - zaczął
i spojrzał do środka, skąd dochodziła cicha muzyka.
- Przyjęcie? – zapytał Peter
widząc to.
- Och, tak, wejdźcie. W końcu
przedstawię cię swoim rodzicom, James – powiedziała z uśmiechem łapiąc go za
rękę i ciągnąc do domu.
- Co? Nie, Lily…! – krzyknął
cicho, ale było już za późno. Lily zaprowadziła go do małej grupki koło
kominka.
- Mamo, tato chciałam wam
przedstawić mojego chłopaka. James Charlus Potter. James, to Kathrine Rose
Evans oraz Steve Daniel Evans, moi rodzice – powiedziała z uśmiechem. James
przeklną w myślach. Dzisiaj nici z zerwania z Lily. Poszukiwania jego bratniej
duszy będą musiały poczekać jeszcze trochę.
- Naprawdę bardzo miło mi Państwa
poznać – powiedział podając rękę ojcu Lily, po czym ucałował dłoń Pani Evans.
- Och, jesteś szarmancki. Cieszymy
się, że wreszcie możemy cię poznać, Lily dużo nam o tobie opowiadała. Jesteście
już bardzo długo ze sobą – powiedziała zachwycona Kathrine. James był idealny.
Przystojny, szarmancki, a z tego co mówiła Lily, również bogaty. Idealna partia
dla jej córki.
- Tak, to prawda. Mamy nadzieję,
że niedługo oficjalnie się zaręczycie, wydaję mi się, że to najwyższy czas –
powiedział uśmiechnięty Steve.
- Och, tato – zarumieniła się
Lily, a James poczuł jak oblewa go pot.
- Ja… Bardzo przepraszam,
przyprowadziłem przyjaciół. Lepiej pójdę sprawdzić, gdzie są – odchrząknął i
szybko odwrócił się idąc do przedpokoju. Nigdzie nie mógł znaleźć Syriusza,
Remusa i Petera. Nie wiedział, gdzie ci się podziali.
- James? – jęknął cicho, kiedy
usłyszał głos Lily. Nie mógł teraz się z nią widzieć. A co jeśli poruszy temat
ślubu? Nie mógł zerwać z nią teraz, w domu pełnym ludzi, kiedy dopiero co
poznał jej rodziców. Chowając do kieszeni Gryfońską dumę schował się w schowku
pod schodami i odetchnął kiedy Lily przeszła obok. Jego spokój nie trwał długo,
gdy usłyszał za sobą ciche chrząknięcie.
- Merlin! – powiedział szybko się
odwracając. Na podłodze siedziała młoda dziewczyna z książką otwartą na
kolanach. Miała na głowie burze loków, w kolorze ni to rudym, ni to brązowym
oraz duże czekoladowe oczy, które szybko przykuły jego uwagę.
- Przepraszam, nie chciałam cię
wystraszyć. Wszystko w porządku? – zapytała cicho, zamykając książkę i tuląc ją
do piersi. James otrząsnął się i uśmiechnął.
- Tak, przepraszam. Ja tylko… -
zaczął i zaciął się zdając sobie sprawę z tego, że nie wie jak wytłumaczyć to,
że chowa się pod schodami.
- W porządku, nie musisz się
tłumaczyć – zaśmiała się cicho, widząc jego zakłopotanie. James poczuł jak jego
serce staje się lżejsze, jej śmiech był cudowny. Ona sama była cudowna. Piękna,
miła, ciepła.
- Jestem James. James Charlus
Potter – powiedział podając jej dłoń. Ta wstała z jego pomocą i nie puściła
jego dłoni potrząsając ją delikatnie, w geście przywitania.
- Bardzo miło mi cię poznać.
Hermiona Jane Granger – powiedziała uśmiechnięta.
- Hermiona to bardzo rzadkie im…
Chwila.. Hermiona Jane Granger? H.J.G? – zapytał z mocno bijącym sercem.
Hermiona spojrzała na niego dziwnie.
- Tak, to moje inicjały. Nie
rozumiem… - zacięła się kiedy delikatnie podniósł jej rękaw ukazując na
przedramieniu znak „J.C.P”. To była ona. W końcu ją odnalazł.
- To ty – szepnął szczęśliwy
patrząc jej w oczy. Hermiona zmieszała się zabierając rękę.
- Przepraszam, ja naprawdę nie
wiem o co chodzi – powiedziała niepewnie, podnosząc z ziemi książkę. James
zdezorientowany chciał coś powiedzieć, ale nie miał szansy, bo drzwi do schowka
pod schodami po raz kolejny zostały otwarte.
- James! Co ty tutaj robisz?
Wszędzie cię szukam! – powiedziała Lily całując go w policzek i łapiąc go za
dłoń.
- Tak, ja tylko… - odchrząknął
starając się dyskretnie wyplątać z jej uścisku.
- Och, widzę, że poznałeś moją
siostrę – powiedziała Lily patrząc na Hermionę.
- Twoją siostrę ? –zapytał
przerażony patrząc między Herminą, a Lily. Nie były do siebie w ogóle podobne. No
i nosiły inne nazwiska.
- Tak, to moja młodsza siostra –
powiedziała Lily wzruszając ramionami.
- James! James Potter, nie wierzę,
że wcześniej nie skojarzyłam! Lily dużo mi o tobie opowiadała – powiedziała
Hermiona z uśmiechem, dopiero teraz łącząc fakty. James czuł, jakby zaraz miał
zwymiotować. W końcu znalazł swoją bratnią duszę i była ona idealna. Gdyby nie
fakt, że jest młodszą siostrą jego dziewczyny od trzech lat oraz najwyraźniej
nie ma zielonego pojęcia co oznaczając inicjały na jej ciele…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz